Trudno sobie wyobrazić, że kiedyś potrafiliśmy funkcjonować bez Internetu. To niepojęte zwłaszcza dla młodych ludzi, którzy wychowali się „przy“ lub nawet „w“ sieci. Od kiedy są wyszukiwarki, w tym Google, nie musimy tracić czasu na poszukiwania odpowiedzi na pytania w książkach czy encyklopediach. Oczywiście po warunkiem, że potrafimy właściwie szukać...
Korporacja Disneya przeprowadziła badania świadomości cyfrowej dzieci w wieku od 8-14
lat. Uznano, że jest to pierwsze pokolenie, które nie zna życia bez
Internetu i posługuje się nim zarówno do odrabiania pracy domowej, jak
i do gier komputerowych. Istotne jest też, że dzieci te używają Internetu
po to aby wzmacniać, a nie zastępować kontakty towarzyskie.
Tworząc środowisko edukacyjne władze szkolne zakładają,
że uczniowie będą chcieli pracować na szkolnych komputerach. Tymczasem
wyniki sondażu w Wielkiej Brytanii ujawniły, że
uczniowie raczej preferują naukę na domowych komputerach, niż na tych w
pracowniach szkolnych. Na swoim sprzęcie mogą się uczyć codziennie, na
szkolnym – tak, jak im wypadną zajęcia.
Zasoby edukacyjne w Internecie rosną lawinowo. W języku angielskim jest wszystko, czego potrzeba, aby prowadzić zajęcia w duchu edukacji XXI wieku. Kto zna ten język, może wykorzystać w szkole m.in. wykłady online,
e-podręczniki, podkasty, multimedia. Posługiwanie się tymi zasobami urasta do rangi podstawowej kompetencji
nauczyciela epoki cyfrowej.
Sporo mówi się o nowoczesności edukacji. Upatruje się jej w
wykorzystywaniu technologii informacyjnych, komputerów,
Internetu na różnych przedmiotach. A może tkwi ona w szacunku do
wartości człowieka, wyzwalaniu odpowiedzialności,
samodzielności i kreatywności? A może w akcentowaniu
organizacji uczenia się uczniów oraz w humanizacji edukacji?
Nie można dłużej ignorować znaczenia gier komputerowych w rozwijaniu
umiejętności potrzebnych w społeczeństwie informacyjnym. Do takiego
wniosku doszły szkockie władze edukacyjne, uznając, że wprowadzenie do
szkół gier jako narzędzi edukacyjnych nie tylko jest formą ćwiczenia
umysłu, ale przekłada się na zwiększenie motywacji uczniów do nauki.
W szkolnictwie wyższym, podobnie zresztą jak i w sektorze gospodarki, nie
istnieje nic gorszego i mniej produktywnego niż próby tworzenia marki
uczelni i wizerunku bez planu, z nastawieniem na
natychmiastowe efekty. Nic mniej użytecznego, niż pojawić się raz w
mediach, a potem zniknąć z nich na długie miesiące. Polityka „one shot
mission” uczelniom się nie opłaca.